Dwa tygodnie spędzone "po sezonie" nad tym jeziorem. Mokro było, deszcz padał, lał i siąpił, jak to w tych okolicach bywa. Jezioro niezbyt duże, ale wówczas bardzo czyste, istny raj dla wędkarzy. Praktycznie żyły tam wszystkie gatunki ryb, o złowieniu których marzy każdy zapalony "moczykij". My jeszcze wtedy nie byliśmy na takim etapie, raczej pływaliśmy kajakiem po tej części jeziora, która była dostępna dla pospólstwa. Część akwenu była objęta przynależnością do tak zwanego ośrodka rządowego. Samo jezioro, jak i obydwa ośrodki były tak ukryte w lesie, że naprawdę trudno było tam dotrzeć.
Ale, do sprawy: jakie ryby tam żyły? Oprócz zwykłych okoni, karpi i innego "badziewia" - szczupaki, węgorze, sieje i sielawy. Skoro sama nie łapałam, to skąd wiem? Ano, węgorze były, bo okoliczni mieszkańcy wędzili je później i trudno było nie poczuć czarownego zapachu. Reszta gatunków objawiła mi się, gdy użyliśmy kartek żywnościowych (tak, dawno to było) w charakterze waluty. My - kartki, a miejscowi nam - ryby. Wiadro ryb za 1 kartkę, na którą mogli nabyć "wodę ognistą". Wtedy pierwszy raz usiłowałam złapać w ręce żywego węgorza...
Dodaj komentarz